Karta Postaci
Imię: Matthew
Nazwisko: Nie posiada, przynajmniej o ile się orientuje.
Wiek: Więcej niż cały wszechświat.
Waga: 37 kg
Wzrost: 140 cm
Droga: Trener... Koordynator? Cokolwiek.
Drużyna: ~
Charakter: Matt jest wiecznie zły. I na tym opis można by było skończyć, bo w sumie to najbardziej przyciąga uwagę. Ale chyba warto, choć trochę myśl tą rozwinąć. W każdym razie łatwo się on denerwuje – wystarczy że powiesz jakieś niewłaściwe słowo i musisz sobie radzić z Protektorem pragnącym twojej krwi na karku. Po za tym, niezwykle nie miły i do bólu szczery, gdy ma kogoś o coś ładnie poprosić lub kogoś pocieszyć to strasznie się jąka i nie wie co powiedzieć. Ale nie zwracaj mu na to uwagi, bo powie „Zamknij się.” i wróci do starego, wrednego siebie. Nie boi się ryzyka, jak jest ogień, a w nim coś, czego on pragnie, to wskoczy tam bez wahania. Ale w sumie czego ma się niby bać, skoro i tak nie zginie? Choć w sumie teraz na potrzeby zakładu niwelował on barierę między pragnieniem, głodem i bólem, ale i tak nigdy nie umrze, choć stanie się coś gorszego od śmierci – przegra on zakład (choć w sumie co on może wiedzieć o prawdziwej śmierci?). Jedyne czego nie zmienił w sobie (co było lekkim oszustwem), to auto regeneracja. Ale i tak obejmuje ona tylko małe rany, więc to oszustwo wcale się nie liczy.
Wygląd: Matt jest strasznie niskim blondynem o niebieskich oczach i krótkich włosach . Ciało ma dość drobne, nos, zadarty. Ogólnie, nie podoba mu się strasznie jego własna forma – nie dość, że kurdupel, to musi być jeszcze okropnie słodki. Jakby mu tego jeszcze brakowało – bycia słodkim. Masakra. W każdym razie nosi on przeróżne rzeczy. Naprawdę. Choć najczęściej wybiera rozciągnięte swetry, rozciągnięte swetry są zawsze dobre. I naprawdę wyglądałby przesłodko, gdyby nie to że cały czas chodzi naburmuszony. Ten grymas niszczy wszystko! Co w sumie mu na rękę, bo za Chiny ludowe słodki nie chce i nie ma zamiaru być.
Historia: Wyobraźmy sobie, że nie jesteśmy jedynymi stworzeniami w wszechświecie. Znaczy my – ludzie i pokemony. Wiemy, że wokoło nas są różne planety, prawda? Teraz jednak wyobraźmy sobie, że niektóre z tych planet, daleko, daleko w innych układach, galaktykach są planety, nieliczne, naprawdę, zamieszkane przez inne stworzenia. Tymi jednak mieszkańcami innych planet zajmować się nie będziemy. Pomyślmy więc, że każda planeta jest przez kogoś doglądana. Istotę podobną do ludzkiej, jednakże nie ludzką. Istotę wyższą w hierarchii, aczkolwiek nie taką, by dorównać samemu Arcerusowi, czy jak oni go tam na innych planetach nazywają. W każdym razie, ta istota wyższa ma swoją nazwę – Obrońca. Brzmi trochę jak bramkarz, ale mniejsza z tym. Nazwa ta, może nie jest niezbyt mistyczna, czy specjalnie ciekawa, ale duża litera robi swoje. W każdym razie każdy Obrońca żyje niemalże wiecznie. Nie umiera (znaczy się umiera… ale w sumie nie boli i zaraz potem przychodzi on do życia, najpewniej w swoim własnym łóżku i budzi się jak ze złego snu). Każdy Obrońca ma też swoje obowiązki, mianowicie – ma zajmować się swoją planetą, którą też i ukształtował, ma także z ludźmi swojej planety sympatyzować. Myślę, że teraz zdołamy sobie wyobrazić, że jesteśmy takim obrońcą. Więc jak już sobie to wyobraziliśmy, to wyobraźmy sobie, że mamy 4 braci, który wesoło, korzystając z ich nieśmiertelności, próbują zabić siebie i ciebie na każdym kroku, w każdy dzień. Piekło.
Więc, chłopak o którym mowa, nazywa się Matthew (tak przynajmniej tłumaczy się jego imię, o ile dobrze jestem poinformowana) i jest Obro- wiecie co? Do diaska z tym! Brzmi to głupio, może po prostu nazwijmy to Protektor. Tak, Protektor brzmi lepiej. „Jestem twoim Protektorem!” – wybaczcie mi, musiałam spróbować. W każdym razie, jak już wcześniej było powiedziane ma on 4 niezwykle wkurzających braci, którymi musi się opiekować, bo oni są tak dziecinni, że wolą zabijać się nawzajem niż opiekować własnymi planetami. Cóż… przynajmniej ostatnio robią to bardziej humanitarnie i tylko dają truciznę do zupy. W każdym bądź razie, dostał on zaszczyt opiekowania się krainą pokemon. Yay. Co w tym najgorsze, to ta planeta w cale nie jest taka dobra… nie jest ani tak piękna jak jednego z jego braci, ani taka rozwinięta technicznie jak drugiego, ani taka pełna natury jak trzeciego, ani nawet taka dziwna, ale kreatywna jak czwartego. Tylko dobra. Dobra we wszystkim, najlepsza w niczym. Dla naszego Matta nuda. Nigdy nie lubił on w życiu nikogo, ani jego braci, ani też planety więc w sumie olał kompletnie jeden ze swoich obowiązków, a do tego wiedział o swoim świecie tak mało, że był obiektem żartów wśród braci. Na domiar złego, najmłodszy. Pewnego dnia, jego brat powiedział mu, że wie o swojej planecie tak mało, że nie będzie w stanie przetrwać na niej kilku dni. On jak zwykle odpowiedział: „Co? Ja? Nie mogę? HMPH!” i tak zaczęła się jego przygoda, mianowicie musi on przeżyć ponad rok na tej planecie i teraz stoi zagubiony, a przed nim… wielki świat pokemonów! Poszukuje tu też, czegoś w czym ten świat jest najlepszy. Szkoda że nie wie, że od zawsze to było blisko, coś co istoty jego braci nie posiadają.
Emocje.
Zawód: Protektor się liczy?
Ekwipunek: Pokegear z zainstalowanymi rozmowami między wszechświatowymi, żeby się z rodziną porozumiewać, lina (bo lina zawsze przydatna), mała apteczka dana przez kochanego braciszka (notka do siebie, sprawdzić czy nie ma tam trucizny), scyzoryk (do obrony własnej), zestaw suchych przekąsek + picie i na koniec zapalniczka.